Kapitan Colter Stevens, żołnierz z wzorowym przebiegiem służby, budzi się pewnego dnia w ciele nieznanego sobie człowieka, jadąc chicagowską kolejką podmiejską. Po jakimś czasie odkrywa, iż jest to część misji mającej na celu odkrycie tożsamości terrorysty, który… już dokonał zamachu. Okazuje się, że Stevens jest częścią rządowego eksperymentu nazwanego „Source Code”, czyli programu, który umożliwia przeniesienie się w czasie i przejęcie czyjejś osobowości na osiem ostatnich minut życia danej osoby. Wykonując zadanie, o jakim nigdy mu się wcześniej nie śniło, Colter musi uratować miliony niewinnych osób, przeżywając nieustannie te same zdarzenia. Za każdym razem zbiera jednak nowe informacje i nie spocznie, dopóki nie będzie w stanie ustalić tożsamości zamachowca i udaremnić jego ataku.
O PRODUKCJI
Zawiły fabularnie, świetnie poprowadzony, innowacyjny pod kątem wizualnym – wszystkie określenia pasują jak ulał do „Source Code”. Film w reżyserii Duncana Jonesa zabiera widzów w podróż, której celem jest przekroczenie jednej z ostatnich granic znanych ludzkości, koncepcji, która przez stulecia fascynowała zarówno naukowców, jak i pisarzy – motywu podróży w czasie.
Producent Mark Gordon spotkał się ze scenarzystą Benem Ripleyem, który miał pomysł na film o człowieku, który odkrywa sposób na podróżowanie w czasie na krótkie okresy. „Ben przyszedł do nas z fantastycznym pomysłem na film”, wspomina Gordon. „Przez kolejny rok przekształciliśmy go wraz z nim w gotowy scenariusz. Od scenarzysty oczekuje się mocnych opinii, ale również umiejętności słuchania i rozważania innych sposobów na podejście do poszczególnych pomysłów. A to cały Ben”. Podczas gdy scenariusz ewoluował do swojej ostatecznej formy, zainteresował się nim Phillippe Rousselet, dyrektor generalny Vendôme Pictures. „To rzadki przypadek inteligentnej, pełnej ciekawych spostrzeżeń opowieści, która ma w sobie równocześnie duży potencjał komercyjny. Widzowie odkrywają różne aspekty fabuły w tym samym momencie co bohaterowie, dzięki czemu siedzą ciągle na krawędzi fotela. Takie scenariusze nie zdarzają się codziennie”, zachwyca się producent.
Założeniem Ripleya była nielinearna opowieść z elementami science-fiction. „Fascynują mnie filmy podejmujące narrację w nieortodoksyjny sposób”, mówi autor scenariusza. „Uświadomiłem sobie, że pierwsze eksperymenty z podróżą w czasie nie mogłyby być zbyt ambitne. Nie cofalibyśmy się setki lat wstecz, tylko godziny lub wręcz minuty. Dosyć łatwo można sobie wyobrazić, jak taka technologia powstaje przez przypadek w jakimś laboratorium badawczym i zostaje przejęta przez Departament Obrony. Oni nie bardzo wiedzą, co z tym zrobić, więc wszystko tkwi ciągle w fazie eksperymentów. W filmie nasz bohater ma tylko osiem minut, a to sprawia, że w narracji pojawia się pewna nagłość, ponieważ istnieje ograniczona liczba rzeczy, które Stevens może zrobić, informacji, które jest w stanie uzyskać”.
Ripley dopuszcza możliwość, iż w przyszłości podróże w czasie staną się możliwe. „Większość naukowców mówiących o podróżach w czasie lubi opowiadać o odkrywaniu przyszłości”, opowiada Ripley. „Możliwe, że podróżując blisko prędkości światła, będziemy w stanie spowolnić czas, co w efekcie pozwoli przenosić się w przyszłość. Podróż do przeszłości jest natomiast o wiele bardziej problematycznym zagadnieniem i nie bardzo wiemy, jak takie coś może działać. Wedle zasad fizyki przeszłości nie da się przecież zmienić. „Source Code” oferuje koncepcję równoległych wszechświatów, idealnych kopii naszej rzeczywistości, do których można się przenosić na ośmiominutowe okresy czasu”.
Po rozwinięciu scenariusza Gordon wysłał go do Jake’a Gyllenhaala, który z miejsca zgodził się zagrać kapitana Coltera Stevensa. „Zrobiliśmy razem z Jake’em Pojutrze”, opowiada producent. „Znajomość się utrzymała i od jakiegoś czasu poszukiwaliśmy projektu, który moglibyśmy wspólnie zrobić. Jake bardzo się podekscytował tym scenariuszem, wprowadził do niego wiele ciekawych uwag. Był bardzo ważną częścią procesu powstawania filmu”.
Niemalże cała akcja filmu toczy się w zmierzającym do Chicago pociągu pełnym dojeżdżających do pracy ludzi, którzy pokonują tę trasę każdego dnia. Dla jednego z pasażerów nie jest to jednak normalny dzień. Colter Stevens, pilot helikoptera Blackhawk w armii amerykańskiej, ma do wykonania niewiarygodne zadanie. „Budzi się pewnego dnia w pociągu, nie mając pojęcia, w jaki sposób się tam znalazł”, opowiada Gyllenhaal. „Siedząca naprzeciwko niego Christina zachowuje się tak, jakby go znała. Jest całkowicie zagubiony. Nagle w szybie zauważa swoją twarz – tylko że to nie jest jego twarz”. Colter szybko odkrywa, że został przeniesiony do pociągu z odległej o kilka godzin przyszłości. „Tej technologii, nazywanej w filmie source code, nie rozumieją nawet postaci, które odpowiadają za jej wdrożenie”, wyjaśnia Ripley. „Co się dzieje ze światem source code, kiedy go opuszczamy? Nie wiemy. Czy on w ogóle istniał przed naszym pojawieniem się, czy tym aktem właśnie go stworzyliśmy? Nie wiemy”.
Gyllenhaala, który wystąpił w innym filmie o podróżach w czasie – kultowym „Donnie Darko”, zaintrygowało główne założenie filmu, a także wyzwanie aktorskie wpisane w ten projekt. „Fascynuje mnie pojęcie czasu, więc z chęcią zagłębiłem się w tę historię”, wspomina aktor. „Musiałem przyswoić wiele rzeczy, szczególnie w okresie przygotowawczym, by lepiej zrozumieć Coltera. Jego życie sprowadza się do ciągłego powtarzania tych samych ośmiu minut”.
Zaraz po podpisaniu kontraktu Gylenhaal zasugerował producentom, by porozmawiali z reżyserem Duncanem Jonesem, którego pierwszy film – „Moon” – zrobił na aktorze ogromne wrażenie. „Moon jest imponujący od pierwszej do ostatniej minuty”, wyjaśnia. „Gdy go oglądałem, zrozumiałem, że Duncan znakomicie rozumie język kina. Od razu wiedziałem, że chcę z nim pracować”. Gordon posłuchał się Gyllenhaala, obejrzał „Moon” i spotkał się z Jonesem. „W swoim debiucie był w stanie znakomicie wykorzystać filmową przestrzeń i za pomocą jednego aktora stworzyć emocjonujące widowisko”, opowiada producent. „Znaczna część naszego filmu dzieje się w jednym czy dwóch wagonach pociągu, lecz nie czuć żadnej klaustrofobii, lecz ciągły rozwój akcji”. Rousselet dodaje: „Duncan wniósł do projektu swoją wyjątkową zdolność postrzegania świata poprzez jego cechy wizualne. Podchodzi z równą pasją do strony wizualnej, prowadzenia aktorów oraz narracji. To twórca kompletny”. „Duncana interesuje modyfikowanie rzeczywistości”, mówi Gyllenhaal. „Jednocześni e zawsze dociera do sedna tego, co funkcjonuje czasami jedynie w podświadomości. I w „Moon”, i w „Source Code” protagonista czuje się z początku zagubiony i musi poradzić sobie z nieznaną mu sytuacją. Próbuje odkryć, co tak naprawdę tam robi i dlaczego się tam znalazł”.
Pomimo wszelkich pochwał i wyróżnień, które spadły na Jonesa za „Moon”, twórca z początku nie chciał angażować się w kolejny projekt z gatunku science fiction. „Pokochałem jedna k scenariusz. Był świetnie napisany, bez dłużyzn, a akcja pędziła na złamanie karku. Jestem także wielkim fanem Jake’a Gyllenhaala. Nie chciałem stracić możliwości pracowania z nim na planie”. Kiedy projekt miał już reżysera, Jones i Gyllenhaal zaczęli wprowadzać do fabuły swoje pomysły. Każdy z nich miał konkretne wyobrażenie tego, w jakim kierunku powinna podążyć cała historia. „Udało nam się podjąć wspaniałą współpracę”, wyjaśnia Jones. „Dodaliśmy fabule nieco więcej humoru. Podnieśliśmy także znaczenie filmowej historii miłosnej, która zyskała wiele wzruszających momentów”.
Jakkolwiek było to dla Jonesa kuszące, zrezygnował z wgłębiania się rozległy świat fantastyki naukowej i skoncentrował na narracji. „Gdybym pozwolił sobie na zbytnią zabawę motywami science fiction, przesłoniłoby to całą filmową opowieść”, mówi reżyser. „Od dawna interesuję się filozofią i nauką, więc dosyć łatwo załapałem, o co w tym wszystkim chodzi. Przyswoiłem reguły tego świata oraz zasadność całej historii, ale nie mogłem sobie pozwolić na przesadę”. W zamian Jones skoncentrował się na odkrywaniu przed widz em kolejnych elementów filmowej łamigłówki, które pojawiają się na ekranie wraz z kolejnymi source code’ami. Jones wyjaśnia: „Prowadzenie narracji było bardzo ciekawym doświadczeniem. Liczba lokacji jest bardzo ograniczona, więc pytanie, w jaki sposób sprawić, by w momencie, kiedy bohaterowie wracają do jednej z nich, będą potrafili wyczuć, że coś się zmieniło, nawet jeśli te zmiany są bardzo subtelne?”
„Piękno tego scenariusza polega na tym, że w świecie, w którym wylądował Colter wszystko się nieustannie zmienia”, dodaje Jones. „Bohater wraca za każdym razem do pociągu z większą wiedzą i świadomością tego, co się wokół niego dzieje. Wyzwaniem było nakręcenie kolejnych source code’ów tak, by utrzymać zaangażowanie w opowiadaną historię”. Co więcej, według słów reżysera „Source Code” jest wyśmienitym przykładem nowej fali eksploracji możliwości oferowanych przez kino science fiction. „Będę usatysfakcjonowany, jeśli część publiczności wyjdzie z kina zadowolona z obejrzeni a dynamicznego połączenia historii miłosnej oraz scen akcji, a druga część wróci do domu zaintrygowana zakończeniem i zastanawianiem się nad tym, jak do tego wszystkiego mogło dojść”. Mark Gordon dodaje: Ten film ma wszystkie elementy dobrego kina rozrywkowego, jednak chciałbym, żeby ludzie wychodzili z sali, myśląc o tym, jak bardzo życie jest cenne. Obojętne, czy to osiem minut, czy całe życie, każdy powinien doceniać dany mu czas. Wszyscy miewaliśmy złe dni, ale życie jest po prostu piękne i warto to codziennie zauważać”.
{youtube}NkTrG-gpIzE{/youtube}
Artykuł ukazał się w portalu Oblicza Kultury